Alle des Cygnes

Brendon

- W NY studiowałem prawo.
mruknął, bo nie lubił tych studiów.
- ale to nie mój wybór był...mojego ojca
westchnął ciężko zerkając na dziewczynę.
- A tutaj...dopiero się wprowadziłem, na razie zmieniam całe swoje życie...studia na końcu...muszę pomyśleć nad kierunkiem.

szajni

-czyli mam rozumieć że jeszcze nie znasz paryża. jeżeli byś miał czas wolny to bardzo chętnie ci go pokaże-poniosła wzrok do góry.

Brendon

- jeślibyś mogła, byłbym Ci wdzięczny.
uśmiechnął się do niej ciepło.

szajni

-ta? a co byś zrobił dla mnie w wyrazie wdzięczności?-uniosła swoją dwunastą brew.

Brendon

- wszystko co byś chciała.
uśmiechnął się figlarnie.

szajni

-jest wiele takich rzeczy-stwierdziła mądrze i uśmiechnęła się tak samo jak on.hihi

Brendon

- no więc słucham...jakie one są.
usiadł obok niej na murku

szajni

-nie mogę ci powiedzieć. to tajemnica-powiedziała trochę ciszej-a ty? o czym marzysz?-ciekawość prowadzi do piekła, ale trudno.

Brendon

- podobno nie zdradza się marzeń.
spojrzał na nią kątem oka z tajemniczym uśmiechem

szajni

-to tylko głupie przesądy-mruknęła o niego.

Brendon

- więc...jeśli to tylko głupie przesądy...opowiedz mi o swoich marzeniach.
szepnął cicho.

szajni

-chciałabym skoczyć z dachu-powiedziała dosyć głośno-teraz ty. ja jedno ty jedno-poprawiła włosy.

Brendon

-skoczyć z dachu...ciekawe..
uśmiechnął się do siebie
- hmm moje marzenie jest nudne. chciałbym się zmienić, po prostu...

szajni

-nie lubisz siebie?-zdziwiła się trochę mrużąc oczy i przyglądając mu się trochę.

Brendon

- nie lubię tym czym się teraz staję.
westchnął i poczochrał niezgrabnie swoje włosy